“Jestem cała w merlocie…”

Internet obiegła informacja o decyzji rządu hiszpańskiego o uruchomieniu “kryzysowej” destylacji wina. Okazuje się bowiem, że hiszpańskie regiony Katalonia i Estramadura zmagają się z nadprodukcją wina, głównie czerwonego, wynikającą z “wprowadzenia ceł przez Wielką Brytanię, wojny na Ukrainie, pogorszenia się sytuacji gospodarczej na rynku chińskim oraz dwu lata pandemii.” Do kompletu można by dodać przymrozki, grad, susze i ulewy, ale w tym roku na szczęście (lub nieszczęście) w Katalonii i Estramadurze nie wystąpiły. Albo wystąpiły, ale nie w takim stopniu jak we Włoszech, gdzie produkcja w tym roku gwałtownie spadła i Włosi tracą pierwszą pozycję w produkcji wina. Więcej szczegółów o planach utylizacji w artykule https://www.money.pl/gospodarka/hiszpania-zniszczy-40-mln-litrow-wina-uruchomi-kryzysowa-destylacje-6937282962360960a.html.

Z podobnymi problemami boryka się Francja i podobnie jak w Hiszpanii rząd wnioskuje o dotacje od Komisji Europejskiej na przetworzenie wina na spirytus. Przemysłowy, jak zaznaczają. Wielka szkoda, bo choć te wina francuskie czy hiszpańskie, którze są planowane do utylizacji, pewnie są ledwie klasy win stołowych, to w Polsce są tysiące chętnych, w tym niżej podpisany, którzy z chęcią by je “zutylizowali” na własną rękę tj. wypili. Bez konieczności dopłat unijnych do ich destylacji. Niestety na takie podejście do rozwiązania problemu się nie zanosi.

Choć może chodzi o coś zupełnie innego. Może w tym tkwi szatański pomysł Hiszpanów i Francuzów, by dysponować nie spirytusem z ziemniaków czy celulozy, ale ze szlachetnych winogron? Tacy Włosi na przykład destylowane wytłoki po produkcji wina przerabiali w przeszłości na paskudny alkohol dla biedoty a dziś, grappa, szczególnie ta jednoodmianowa, staje się synonimem klasy i luksusu nie tylko w ich kraju.

Więc może nie doceniliśmy geniuszu Francuzów i Hiszpanów. Być może już planują wykorzystanie tego spirytusu dla zupełnie innych potrzeb? I moje podejrzenia idą w nowym kierunku – perfumy! Bo przecież przy wyrobie perfum wykorzystuje się spirytus, a czyż nie ma szlachetniejszego spirytusu niż ten, sporządzony z wina? Szczególnie jednej odmiany.

Dlatego panowie spodziewajcie się, że już niedługo Wasza partnerka będzie Wam szeptać do uszka: Jestem cała w merlocie …

Jerzy Moskała

P.S. Wszelkie skojarzenia z słynną sceną z filmu Magnat udziałem Grażyny Szapołowskiej i Bogusława Lindy są jak najbardziej uprawnione.

Obraz autorstwa freepik.diller
“Jestem cała w merlocie…”

Narty i wino

Przez wiele lat co roku organizowałem dla rodziny narciarskie wypady do Włoch, czasem do Austrii. To nie tylko sport, nie tylko relaks, to również hobby i po trochu styl życia. Wypady te były również znakomitym polem do obserwacji przedstawicieli różnych nacji – zarówno tej, z której pochodzę, tych, u których gościliśmy, jak również innych przyjezdnych. Włączając w to przypadek brytyjskiego Murzyna (jakoś określenie afrobrytyjczyk nie przychodzi mi do głowy), który zadawał szyku na stokach Val di Fassa. No i całkiem nieźle na tych nartach jeździł. Ale poza nim na nartach można spotkać przegląd praktycznie całej Europy.

Narciarstwo wymaga przerw regeneracyjnych, a to siłą rzeczy wiązało się ze spożywaniem dań – od lokalnych po bazujących na globalnych konceptach szefów kuchni, często wykorzystujących modne hasło fuzion. Szczególnie te pierwszy budziły moje zainteresowanie, bo cóż jest bardziej przyjemnego, niż lokalne danie. No może tylko lokalny napitek. I tu przechodzimy do sedna i mojej tezy – na nartach pija się wino. No, przynajmniej tam, gdzie ja jeździłem. Czy były to stoki Vail di Aosta, Val di Fiemme, Val di Fassa, północnej i południowej części Alto Adige (na północy zwanej Südtirol), Karyntia, Salzburg czy Tyrol – wszędzie na stołach pojawiało się wino. Wino, jako napój towarzyszący lokalnym potrawom, często pochodzące z najbliższej okolicy. Czy to schiava czy lagrein, gewürztraminer czy teroldego – te wina świetnie pasowały do tych potraw. Jako naturalny towarzysz nie tylko dawały odświeżenie (szczególnie kieliszek prosecco czy sekta), wspomagały trawienie (białe lub czerwone do potrawy), wspomagały regenerację po nartach (tu dowolne w dowolnych rozsądnych ilościach).

Wielką szkodą było to, że wielu turystów nie potrafiło docenić tych połączeń. W miejsce wina zamawiali piwo bądź mocne trunki. Do dziś nie zapomnę dwóch narciarzy w Madonna di Campiglio obficie raczących się w barku białą wódką (nalewaną studencką metodą “spod stołu”), którzy następnie ruszyli na narty. Jakże to niebezpieczne nikomu nie trzeba mówić, choć może jedynym wyjaśnieniem było ich hasło startowe: Nu, pajechali. Albo grupę Duńczyków jeżdżących może godzinę, a później spędzających resztę dnia na stoku popijając piwo. Duńskie rzecz jasna. A przecież lokalna kuchnia i lokalne trunki to nie tylko wzmocnienie organizmu, to również strawa duchowa, a często wręcz przeżycie kulturowe. Bo jakże inaczej nazwać ossobuco alla milanese serwowane z lokalnym winem ze szczepu schiava ?

Dziś goszczę na stokach polskich i akurat tego elementu “europejskości” spotkać nie mogę. W barkach na stoku albo piwo (ewenementem było serwowanie Lecha – nie Żywca, nawet nie Okocimia, tylko Lecha – piwa w żaden sposób nie kojarzącemu się z górami) albo jakieś lokalne wysokoprocentowe bimbry. Jakiż to sens i jak niebezpieczne jest picie takich napojów przez narciarzy – nie trzeba wyjaśniać. Polskich win nie uświaczysz, nie uświadczysz nawet win zza nieodległej przecież słowackiej granicy. Oczywiście marzyłyby mi się austriackie wina tak znakomicie pasujące do naszej góralskiej kuchni, ale nawet włoskie do coraz popularniejszej na stokach pizzy – brak. Jednak wino w Polsce to nadal ewenement, a nie naturalny towarzysz potraw.

Choć odkryłem nowatorskie wykorzystanie obrazu butelki wina – stał się on w kolejce gondolowej na Jaworzynę symbolem alkoholu. No tylko pogratulować.

Jerzy Moskała

 

 

Narty i wino

Pościć czy nie pościć?

Okres Wielkiego Tygodnia jest dla chrześcijan okresem przeżywania wyjątkowego okresu – finału Wielkiego Postu i szykowania się do najważniejszych świąt – Zmartwychwstania Pańskiego. A sam post jest okresem wstrzemięźliwości, również w spożyciu trunków? Ale jak jest z winem?

Zapewne ilu ludzi – tyle zdań. Kościół nawołuje do abstynencji w tym czasie, ale przecież wino ma charakter liturgiczny i siłą rzeczy jest używane na codzień (wyjątkiem jest Wielki Piątek). I choć post ilościowy najczęściej nie wiąże się z ograniczeniem konkretnych potraw (w tym wina), ale tradycje walki Kościoła z alkoholem (do którego nieopatrznie wino zaliczono) sprzed z górą stu lat nadal trwają.

Poza kościelne organizacje, jak np. PARPA, mimo, że jest im jak najdalej do chrześcijańskich wartości, z chęcią się do takiej abstynencyjnej krucjaty przyłączają. No i przeliczają każdy kieliszek wina na odpowiednik w gramach czystego spirytusu i wzywają do ścigania za konsumpcję w miejscach publicznych (konia z rzędem temu, kto wskaże, gdzie przebiega granica między miejscami publicznymi a nie publicznymi).

Nawet we własnym domu można nie zaznać spokoju – wewnętrzne organizacje kontrolne potrafią w niektórych z nich wprowadzić w tym okresie drastyczne systemy kontrolno-egzekucyjne uniemożliwiające jakiekolwiek odchylenia od oczekiwanych standardów abstynencji sprowadzających się do poziomu “zero”. Zero alkoholu rzecz jasna. W tym niestety wina też.

I choć Biblia jest pełna wina w różnych wersjach i w prawie wszystkich sytuacjach, mieszkańcy basenu Morza Śródziemnego, na codzień przecież spożywający wino, również w okresie Wielkiego Postu, należą nie tylko do najmniej pijących alkohol społeczeństw w Europie, ale i najzdrowszych (słynna dieta śródziemnomorska). No i ważny fakt – niezwykle rzadko oni występują w stanie upojenia (Czy ktoś widział kiedyś pijanego Greka?)

Cała nasz nadzieja tkwi więc w dniu Wielkiejnocy. W tym dniu post już będzie za nami, a chrześcijanie wzorem swojego Mistrza, zaś niechrześcijanie bez tego wzoru,  mogą wziąć w rękę kielichy i cieszyć się wspólnie winem.

No cóż – wszystkim nam nie będzie dane pić takiego samego wina, jakie pito dwa tysiące lat temu. Piękna legenda o szczepie syrah w Palestynie w czasach Jezusa jest li tylko legendą, a my nie będziemy mieli szans popróbować wina z czasów Jezusa. Ale nie ma co się martwić, zawsze znajdzie się:

Kielich dobrego rieslinga do śledzia na przystawkę.

Następny z Julienas do plasterka szyneczki z sałatką warzywną.

Kolejny z Côtes du Rhône-Villages do kawałka pasztetu ze śliwką w occie.

Do plastrów dziczyzny lekko schłodzone chianti.

Do jagnięciny na zimno rzeczony syrah.

Do białego barszczu grillo, ale tylko na popitkę.

Do kaczki pinot noir lub bordeaux, wedle woli i sposobu przyrządzenia tejże.

Do półgęska serwowanego po daniu głównym kieliszek Rioja.

Sernikowi powinno towarzyszyć szlachetne sherry.

Dla dobrego trawienia warto sięgnąć po porto lub marsalę.

Przed, w trakcie i po kieliszek schłodzonego cremant jest jak znalazł, na orzeźwienie.

A dla wielkich obżartuchów do fois gras kieliszek tokaju (można i sauternes, ale po co).

… i tylko biedne jajko na twardo będzie konsumowane samotnie. Taki już jego los.

Czy zatem dla takich dobroci nie warto nieco po pościć wcześniej? Pewnie tak, choć może bez przymusu ze strony świata zewnętrznego.

Jerzy Moskała

Linki w ramach Winnego Wtorku. Klikajcie! Czytajcie!

Blurppp: sherry manzanilla

Italianizzato: też tokaj, ale na słodko!

Nasz Świat Win: Gamay, choć nie tylko!

Winne Okolice: pościć czy nie pościć?

Nóż i widelec – Wine Bureau – wina rodańskie

 

Pościć czy nie pościć?

Zmieszany poniedziałek – Czy słyszeliście o Gozo?

Czy słyszeliście o Gozo? Adresaci takiego pytania częściej wypowiadają się o Wielkim Gonzo z Muppet Show, bądź sądzą, że jest to prowincja Chin. Nic bardziej mylnego – to druga co do wielkości wyspa archipelagu Wysp Maltańskich – archipelagu, z którego zapamiętywana jest jedynie największa z nich – Malta. A archipelag składa się w sumie z dziesięciu wysp – Malta, Gozo, Comino, trzech małych wysepek: Wyspa Manoela, Wyspa Św. Pawła, Cominotto oraz kilku mikro wysepek: Filfla, Fungus Rock, Halfa Rock i Large Blue Lagoon Rock. Gozo jest druga według kolejności, ale kompletnie nieznana.

Malta to jeden z najatrakcyjniejszych kierunków turystycznych w Europie. Kluczem do zrozumienia atrakcyjności Malty stanowi jej śródziemnomorski klimat z bardzo łagodnymi zimami i długimi, ciepłymi, a częściowo gorącymi latami. Średnia roczna temperatura wynosi ok. 23°C w dzień i 16°C w nocy. Jeśli dodać do tego fakt, że wody Morza Śródziemnego od maja do września nagrzewają się do 25°C, to trzeba przyznać, że tutejsze warunki pogodowe są wręcz idealne dla Europejczyków z północy kontynentu. A według rankingu International Living’s Annual Quality of Life Index 2011 jest to państwo z najlepszym klimatem na świecie (na podium razem z Zimbabwe).

IMG_5842.JPG

Malta głównie kojarzy się nauką języka angielskiego, klubami i dyskotekami, zwiedzaniem miasta, portu i zabytków lutury, a także jako przystań dla olbrzymich, śródziemnomorskich statków turystycznych. Ale obok błyszczącej  zgiełkliwej Malty  Gozo jawi się jako miejsce spokoju i relaksu. Ta oddalona od Malty o 30 minut promem wyspa oferuje możliwość odpoczynku w sielskich miasteczkach i domach, skorzystania ze znakomitej wiejskiej kuchni, wypróbowanie kozich serów, a co najważniejsze, skorzystanie z oferty lokalnego wina. Tak, bo na Gozo – w jednym z najdalej na południe wysuniętym punkcie Europy – uprawia się winną latorośl.

IMG_5822.JPG

Na wyspie znajdują się urocze winnice, w których powstają lokalne trunki. Coraz częściej są to bardziej rozbudowane gospodarstwa agroturystyczne oferujące swoim gościom sery, oliwę i inne produkty spożywcze. Ale przede wszystkim można w nich spróbować miejscowych win i przekonać się samemu, jak świetnie smakują.

IMG_5913.JPG

Na wyspie uprawiane są zarówno szczepy międzynarodowe, jak i te mniej znane, głównie pochodzące z Włoch. Tutejsze vermentino zupełnie nie pasowało do wina znanego z Sardynii czy Toskanii – zachowując świeżość jednocześnio oferowało całkiem niezłą kwasowość, raczej nieznaną dla win z tego szczepu z kontynentu. Z kolei cabernet sauvignon okazywał się winem o bardzo silnej koncentracji, przypominający bardziej produkty z Izraela czy dalekiej Australii.

Równie dobrze na wyspie udaje się syrah – ta odmian pokazuje, że poza północną częścią Doliny Rodanu udaje się również znakomicie w suchych i ciepłych terenach południowej części basenu Morza Śródziemnego.

Oczywiście, oprócz małych producentów działają na Gozo też duże firmy takie jak Marsovin i Delicata, obie założone na początku XX w. w pobliżu miejscowości Paola na Malcie. Ich trunki, co zrozumiałe, znacznie łatwiej kupić w tutejszych sklepach.

IMG_5983.JPG

Warto pamiętać, że do produkcji niektórych win maltańskich używa się bardzo często winogron importowanych z pobliskiej Sycylii. Ta włoska wyspa szczyci się olbrzymią ich produkcją, a ceny tych owoców są na niej stosunkowo niskie. Żeby mieć pewność, skąd naprawdę pochodzi zawartość danej butelki, należy zapoznać się z certyfikatami umieszczanymi na etykiecie (I.G.T. oznacza, że wino wyprodukowano z winogron uprawianych we wskazanym regionie, klasyfikacja D.O.K. dotyczy trunków powstających według określonych dla danej apelacji restrykcji, gwarantujących wyższą jakość).
IMG_5979.JPG

Warto zatem szukać win od znanych i cenionych maltańskich producentów jak Meridiana Wine Estate w Ta’ Qali na Malcie, Ta’ Mena Estate czy Tal-Massar Winery na Gozo. Degustowany przeze mnie (na zdjęciu powyżej) Zelus (Ta’ Mena Estate) z odmiany winorośli Syrah (6,90 euro u producenta) potrafił zachwycić dojrzałością i niezwykłym podobieństwem do gatunków z nieodległej Sycylii, przy świetnym balansie, dobrej budowie i świetnym śliwkowym zapachu z nutami wiśni i czerwonych owoców przy długim finiszu z pieprzną  końcówką.

Z kolei do wina warto zamówić potrawkę z królika, ryby (np. koryfenę, złotą makrelę, nazywaną przez Maltańczyków lampuką) czy owoce morza. Jeśli jednak naprawdę chcemy poczuć piękno miejscowej kuchni wystarczy jedynie kawałek miejscowego chleba, wypiekanego według tradycyjnych przepisów, nieco koziego sera, miejscowych warzyw – papryki, pomidorów i oliwek. Taka kombinacja naturalnego jedzenia połączonego z winem może przekonać do lokalnych potraw nawet zatwardziałych mieszczuchów.

Jerzy Moskała

 

Zmieszany poniedziałek – Czy słyszeliście o Gozo?

Twarde prawo, ale komunistyczne prawo

W zasadzie ani kwestie polityczne, ani powiązane z nimi zagadnienia prawne nie pojawiają się na moim blogu. I wynika to z przyjętego przeze mnie założenia – nie włączać się w bieżący dyskurs, bo od lat w tym dyskursie nie chodzi o przekonywanie się przytaczanymi argumentami, ale wykrzyczenie swojej racji.
Ale kolejna akcja Urzędu Miasta Warszawy informująca sprzedawców win w naszym stołecznym mieści o zakazie wystawiania w witrynach sklepów butelek wina, co uważam za kuriozum, dała mi impuls do przyjrzenia się stanowi prawnemu, które reguluje sprzedaż alkoholi w Polsce. Może nie z perspektywy ściśle prawniczej, ale próby znalezienia sensowności w działaniach organów państwowych i samorządowych.
Na dziś podstawą prawną jest nadal ustawa z dnia 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, wprawdzie później modyfikowana, ale jasno należy stwierdzić – to produkt komunistycznego prawa i to w najgorszej jego postaci. Dlaczego? Bo zakłada, że systemem zakazów i przepisów ograniczy spożycie alkoholu w Polsce.

Jaruzelski.jpg

Większość pewnie nie pamięta czasów rządów gen. Jaruzelskiego po wprowadzeniu stanu wojennego, ale ja akurat pamiętam doskonale – wizja sterowania całym społeczeństwem niczym kompanią żołnierzy znalazła również swoje odzwierciedlenie w ustawie o wychowaniu w trzeźwości, choć mimo swojej nazwy była to głównie ustawa o zakazie sprzedaży alkoholu. Stosowanie tych rozwiązań wcześniej w czasie prohibicji w USA i później w ZSRR przez Gorbaczowa przyniosły ten sam skutek – żaden. Podobnie jak w Polsce, gdzie mimo, a może właśnie wskutek działania ustawy, alkoholizm, szczególnie w armii, przyjął do końca lat 90-tych rozmiary patologii.

Jaruleski 2.jpg

I właśnie taką, głęboko komunistyczną ustawą kierowany jest rynek sprzedaży alkoholu w Polsce w XXI wieku! No cóż – dura lex sed lex, choć tu bardziej twarde prawo, bo komunistyczne prawo. Ale czy powinniśmy się go trzymać?

 

Jeszcze raz – nie wchodząc w zagadnienia ściśle prawne zwrócę uwagę na szereg kwestii, które są dziś absurdalne w tej ustawie:
1. Absolutne niedostosowanie do współczesnych czasów – w dobie internetu, globalizacji takie prawo jest totalnie anachroniczne. Wprawdzie ogranicza reklamę i promocję w TV, radio i prasie, ale absolutnie nie ogranicza, bo nie jest w stanie, takowej w globalnej sieci. Współczesna młodzież, a o taką powinniśmy głównie dbać ograniczając oddziaływanie reklamy producentów alkoholu, w takim stopniu korzysta w Internetu, że w praktyce nie wykorzystuje “starych” mediów. W efekcie zapisy ustawy stają się przez to w dużej części martwe.
2. Niedostosowanie do zmian gospodarczych – po 35 latach od wprowadzenia tej ustawy nie tylko nie ma już gospodarki centralnie sterowanej, ale w Polsce funkcjonuje gospodarka rynkowa, no i jesteśmy członkiem europejskiego wspólnego rynku i rynku globalnego. To zupełnie inna rzeczywistość niż wtedy, gdy członkowie Komitetu Centralnego PZPR debatowali nad walką z alkoholizmem. W oparach dymu papierosowego recz jasna. Choć nie tylko.
3. Ustawa zawiera karygodne błędy i anachronizmy, które do dziś nie zostały poprawione, jak choćby:
o zapis w w art. 2.1 p. 1 “tworzenie warunków sprzyjających realizacji potrzeb, których zaspokajanie motywuje powstrzymywanie się od spożywania alkoholu” – konia z rzędem temu, kto rozumie to pokrętne sformułowanie;
o zapis w w art. 2.1 p. 3 “ustalanie odpowiedniego poziomu i właściwej struktury produkcji napojów alkoholowych przeznaczanych do spożycia w kraju;” – zaraz, zaraz – odeszliśmy już od gospodarki centralnie planowanej na rzecz gospodarki rynkowej, w której, przypominam, o poziomie produkcji decydują prywatne firmy;
o zapis w w art. 2.1 p. 8 “wspieranie zatrudnienia socjalnego poprzez finansowanie centrów integracji społecznej.” – zapis zdecydowanie martwy i kompletnie nie przystający do ustawy, której celem jest wychowywanie w trzeźwości.
4. Ustawa nie obejmuje produkcji wina w Polsce i sprzedaży takowego czy produkcji innych napojów alkoholowych, będącą spuścizną kulturalną czy cywilizacyjną (jak choćby sławna śliwowica łącka).
Kwestia zasadnicza to fakt, że główny cel ustawy nie jest osiągany. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, to zapraszam do lektury statystyk, gdzie, szczególnie z uwzględnieniem stref szarej i czarnej (bo do takiej zaliczam bimbrownictwo) okazuje się, że pomimo 35 lata funkcjonowania ustawy nie dała ona efektów. Nie dała, bo nie mogła dać – problemów alkoholowych nie rozwiązuje się poprzez zakazy sprzedaży po 13:00-tej czy spożywania napojów alkoholowych na ulicach, placach i w parkach – zmienia się poprzez działania u podstaw, w rodzinach, poprzez promocję trzeźwości w obszarze kultury. System zakazów nic nie daje, warto spojrzeć na współczesną Szwecję czy Norwegię.
Ostatnie działania ustawodawcy w zasadzie nic tu nie wnoszą – skoncentrował się na próbie skorygowania zapisu, w którym lista miejsc, w których występuje zakaz spożycia alkoholu, zmieniana jest w jeden zapis o zakazie w miejscach publicznych. Sęk w tym, że w naszym prawie nie ma definicji miejsca publicznego. Takiego podejście nie tylko  tworzy tylko jeszcze większy chaos, ale nie usuwa, nawet nie próbuje usunąć rzeczywiste problemy tej ustawy.
Reasumując – wydaje się konieczne skorygowanie tego prawa, nie tylko z racji na faktu, że jest z gruntu komunistyczne, ale przede wszystkim dlatego, że działa jak komunistyczne i nie przystaje do współczesności. Zmiany powinny iść w następującym kierunku:
W miejsce ustawy z 1982 należy wprowadzić dwie nowe ustawy:
• pierwszą o przeciwdziałania skutków alkoholizmu, obejmującą działania profilaktyczne i usuwające skutki alkoholizmu,
• drugą o ograniczeniach związanych ze sprzedażą alkoholu, uwzględniającą nie tylko kwestie koncesyjne, w tym przychody samorządu wynikające z udzielania koncesji, ale także dostosowujące przepisy do współczesnego świata, jak choćby uwzględniając internet czy globalizację.
W opracowaniu tej drugiej powinni uczestniczyć przedstawiciele branży, acz nie powinno być w niej preferencji dla np. producentów piwa, co mamy w działającej dziś ustawie.

Jerzy Moskała

Twarde prawo, ale komunistyczne prawo

Jakie wino pijał Jan Kiepura?

Namówiony przez szefostwo Krynickiej Organizacji Turystycznej skierowałem swoje kroki na trasę poświęconą pamięci Jana Kiepury. Dla młodych czytelników – Jan Kiepura był nie tylko przedwojennym światowej sławy tenorem, występującym na najlepszych scenach na całym świecie, ale również aktorem oraz, choć jeszcze wtedy tego słowa nie używano, celebrytą. Zupełnie innym niż współczesne blond gwiazdeczki opowiadające dyrdymały w telewizjach śniadaniowych – był KIMŚ. To jego przechodnie zatrzymywali na ulicy, by dał im autograf, prosili, by zaśpiewał. A on im śpiewał na schodach, dachu taksówki. A śpiewał tak, że ludzie nosili go na rękach.

Trasa Jana Kiepury jest niezbyt trudną czterogodzinną górską trasą turystyczną, na której co pewien czas rozstawione są tablice informujące o faktach z życia tego najsłynniejszego Kryniczanina. Tak, bo choć urodził się w Sosnowcu, życie spędził na koncertach na całym świecie, spoczął w Warszawie na Powązkach, to właśnie w Krynicy zbudował swój dom i nazwał go Patria. Ojczyzna. Czytając przykładnie tablice nigdzie nie mogłem znaleźć odpowiedzi na zasadnicze pytanie – co Jan Kiepura pijał?

Przez krótką chwilę zastanawiałem się, czy przypadkiem w ogóle nie pijał alkoholu. Ale ta myśl znikła równie szybko, jak uśmiechy z twarzy pracowników Polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych – to nie możliwe, by Gwiazda była jakimś tam abstynentem. No jakże!

Dzielnie maszerowałem, a szlak ciągnął się malowniczo po szczytach gór. To znaczy taką miałem nadzieję, bo gęsta mgła nie pozwalała na zobaczenia niczego więcej niż w promieniu 40 metrów. Byłem więc sam z moimi myślami otulony przenikliwą mieszanką powietrza i skraplającej się wody. To nasuwało oczywiste skojarzenia – może więc wódka? Może wzorem Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego wypijał stopki zmrożonej wódeczki pod śledzika w Adrii? Chyba jednak to nie ten styl, to nie ta jurność kawalerzysty. Piwo również szybko odrzuciłem – nie byłem w stanie wyobrazić sobie Mistrza w stylistyce czeskiej piwiarni, gdzie nad kuflem jasnego opowiada się rubaszne dowcipy, albo w stylistyce bawarskiej, gdzie członkowie Stahlhelmu wspominali bohaterstwo czasu Wielkiej Wojny i wbity im w plecy nóż przez twórców Republiki Weimarskiej.

A zatem musiało to być wino. Ale jakie? Nasz Bohater karierę zaczął robić najpierw w Wiedniu. Więc może gewürztraminer albo riesling? Ale występował też w Paryżu – może więc wina z Bordeaux czy Doliny Loary? Ale też często występował w Berlinie – może więc reńskie czy mozelskie?

Nucąc “Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki……….” pomyślałem o jego żonie Marcie Eggerth. Ta aktorka, mimo nazwiska, była Węgierką z pochodzenia. Ich małżeństwo to niczym ziszczony sen Roberta Makłowicza o dawnych Austro-Węgrzech, tych, co już przeminęły, choć cesarza Franciszka Józefa i jego małżonka Sisi są ciągle w jego pamięci. Wspaniały polski tenor, choć niestety nie z Krakowa, i piękna Węgierka, poznający się we Wiedniu…. Może więc pili pospołu wina węgierskie – może badacsonyi czy szürkebarát, może tokajskie aszu?

Szlak wił się jak moje myśli, ale pomyślałem o ekstrawagancji naszego Janka. Może więc późnymi popołudniami po godzinach ćwiczeń i dla odpoczynku w tużurku celebrował on 20-letniego burgunda, a jego małżonka, osoba delikatniejsza, dojrzałe chablis?

I tak sobie szedłem i szedłem i nawet nie zauważyłem, jak zacząłem mówić do siebie. Ale nikt poza mną tego nie zauważył, bo na szlaku nie było żywego ducha. Bo nikomu zdrowemu na umyśle nie chciało się przy takiej pogodzie wychodzić w góry. No, może poza miejscowym niedźwiedziem szykującym się do snu, co się z krzaków wychynął, ale i on na widok szaleńca mówiącego do siebie szybko zawrócił do swej gawry.

I wreszcie naszła mnie myśl oczywista. Tak oczywista jak Gagarin w kosmosie, jak Armstrong na Księżycu. Tak oczywista, jak to, że na każdej imprezie studenckiej zawsze zabraknie alkoholu.

……………………

Jan Kiepura musiał pijać szampana.

 

Jerzy Moskała

 

Jakie wino pijał Jan Kiepura?

Dyskretny urok elegancji

Miłośnicy powieści Zygmunta Miłoszewskiego (nie w wersjach filmowych) pamiętają zapewne, że bohater tych kryminałów był uosobieniem elegancji. Nawet stojąc przed audytorium nastolatków w olsztyńskim liceum prezentował się w najlepszym swoim garniturze dowodząc, że elegancki mężczyzna, bez względu na wiek, zawsze znajdzie uznanie.

W czasach mojej młodości synonimem elegancji również był garnitur, ale jego dodatkami Mercedes Benz, szklaneczka whisky i cygaro. Czasy się zmieniają – cygara i papierosy stały się passé, Mercedesa wyparł Lexus, ale najciekawsza zmiana nastąpiła ze szklaneczką – zamieniła się w kieliszek wina. Dziś elegancki mężczyzna nie tylko niczym James Bond musi znać się na winie – on musi je również degustować. Właśnie nie pić – degustować.

Oczywiście nie może to być byle jakie wino – to musi być Wino. Bez względu na kraj  pochodzenia, region, kolor czy sposób produkcji – wino to musi kusić przez swoje tajemnice, otwierać się będąc jednocześnie nie do końca jednoznacznym, wabić zapachem, smakiem w ustach i w końcu uderzać do głowy. Tak, tak – wino to musi być zdecydowanie kobietą.

Sobotni wypad blogerów winnych do Winnicy Płochockich pozwolił nam połączyć elegancję Lexusa z winami z tej winnicy nieopodal Sandomierza. Wina te uwodziły nas pokazując, że produkcja win w Polsce zaczyna wznosić się na odpowiedni poziom. Poziom elegancji. Co widać poniżej.

 

Dyskretny urok elegancji

Château L’Hospitalet La Réserve 2012

Château L’Hospitalet La Réserve 2012 Coteaux du Languedoc La Clape to znakomite wino z nieco przydługą nazwą od Gérard Bertrand. Dostępne w promocji świątecznej w ursynowskim E’Leclerc’u zainteresowało mnie langwedockim pochodzeniem i opisem na stronie Winicjatywy.

Ale zanim o samym winie parę słów o samym Gerard Bertrand – były rugbysta, odwołujący się do regionalnych korzeni (krzyż katarski), a „Wine Enthusiast” przyznał w 2012 Château l’Hospitalet tytuł Europejskiej Winnicy Roku. Jak więc będzie smakowało wino od “gwiazdy” langwedockiego winiarstwa?

Wino ma silną budowę i czerwień w kolorze rubinowym. W kieliszku pojawiają się łzy – alkoholu jest dość sporo, więc warto dać szansę winu nieco odetchnąć przed wypiciem. W nosie czuć silne nuty owocowe zbalansowane beczką. Zapach tego wina jest znakomity, lekko dżemowy z nutami ziołowymi. W smaku przeważają nuty ziołowe, choć owoc nadal jest mocno wyraźny. Dominują wiśnie, choć pojawia się też czarna porzeczka. Całość zaokrąglona z delikatnymi taninami. Finisz długi, bardzo delikatnie pieprzowy. Wino bardzo eleganckie, ale kwasowość wyraźnie predestynuje je do parowania z potrawami. Dla mnie znakomite dla dań mięsnych – może do langwedockiej karbonady?

La Clape oznacza w języku oksytańskim kupę kamieni. Dla mnie Château L’Hospitalet La Réserve 2012 to wino poważne, a nie “kamieni kupa”.

Wino do degustacji zakupione ze środków własnych i wypite do obiadu.

 

Château L’Hospitalet La Réserve 2012

Wina z Marchii, czyli z „małej Toskanii”.

Marche ( pol.Marchia) to chyba jeden z mniej znanych regionów winnych Włoch. Choć w krajobrazie przypomina Toskanię i z nią jest często porównywany, to jednak nie udało mu się wypromować swoich produktów winnych tak, jak Piemont, Veneto czy przywołana tu już Toskania. A szkoda, bo wina ma bardzo interesujące, o czym można było się przekonać na degustacji win z Fiorano Azienda Agricola Biologica w DaWino by Slow Food. Producent nie jest duży, ale wytwarzający kilka rodzajów win – od białych przez różowe po czerwony. Ponieważ kolejność serwowania win nie była typowa, również opis ich nie będzie zgodny z przyjętą na degustacji logiką, a raczej zgodnie z oceną i preferencją niżej podpisanego.

SER BALDUZIO – IGT Marche Rosso

Serwowane na końcu degustacji wino było jednocześnie najciekawszym. Wytworzone w 100% ze szczepu Montepulciano, starzone było 24 miesięcy w slawońskich beczkach, a następnie min 6 miesięcy w butelkach. Wino ma głęboki rubinowy kolor, piękne amarantowe poblaski i niezwykle gęste ciało. W nosie intensywny aromat czereśni, śliwki i czarnych owoców. Wino ma doskonałą strukturę, jest mocne, a jednocześnie eleganckie.  Bardzo długi finisz z lekkim pieprzem. Wino znakomite i pasujące do najbardziej wyszukanych dań. Wino bardzo polecane.

Rosso Piceno Superiore DOC

Rosso Piceno to znakomite wino czerwone, będące kupażem Montepulciano (80%) oraz Sangiovese (20%). Wino starzone przez okres 12 miesięcy w beczkach dębowych. Wino ma intensywny rubinowy kolor. W nosie aromat czerwonych owoców, w ustach czarne owoce leśne ( jeżyny?) i śliwek. Smak wina miękki, owocowy, ale jednocześnie zaokrąglone. Bardzo przyjemne i wyważone wino, znakomicie pasujące do zapiekanych warzyw czy lżejszych mięs. Wino polecane.

Donna Orgilla

To wino białe wytworzone w 100% ze szczepu Pecorino. Pierwszy raz miałem okazję pić wino z tego szczepu i na pewno była to niezwykła niespodzianka. Wino o kolorze żółtym z lekkimi zielonymi odblaskami. W nosie aromaty owocowe, choć dominujący jest specyficzny zapach kojarzący się z owcami właśnie. (Może stąd nazwa szczepu). W ustach wino niezwykłę, pieprzne, mineralne, choć jednocześnie czuć owoce – cytrusy. Wino niezwykle ciekawe, znakomicie pasujące do serów – to niezwykła wręcz symbioza. Wino polecane dla tych, którzy szukają win ciekawych.

Marche Sangiovese IGT

To czerwone wino w 100% ze szczepu Samgiovese. Młode (rocznik 2014), nie beczkowane, świeże i radosne wino. Intensywna czerwień w szacie, czerwone owoce w nosie, owocowe z intensywną kwasowością. Na 100% do łączenia z typowymi włoskimi pastami. Takie smaczne wino na co dzień. I bardzo przez to polecane.

MARCHE ROSATO IGT

Na koniec pierwsze w degustacji, acz ostatnio opisywane wino różowe w 100% z Sangiovese. Kolor dość intensywny, jak na różowe, w nosie zdecydowanie owocowość pomieszana z zapachem „stajni”. W smaku truskawka, wiśnie, niska kwasowość. Warto zauważyć, że Fiorano wytwarza wina BIO. Przyczyny występowania zapachu „stajni”, to zapewne działanie drożdży brettanomyces, które są naturalnym efektem biodynamicznego procesu wytwarzania wina. Dla wielu konsumentów może to być wadą – dla miłośników naturalnych produktów to ogromna zaleta. Na szczęście nie we wszystkich i w jednakowym stopniu było to czuć – najwyraźniej właśnie w winie różowym.

Wina z Fiorano pokazały możliwości Marchii jako producenta win o zróżnicowanej ofercie. Najciekawsze było znakomite wykorzystanie szczepu Montepulciano – wina z tego szczepu, głównie z Umbrii, nie zachęcają jakości do sięgania po wina z tego szczepu. Tu produkt z tego szczepu osiągnął znakomite efekty.

Wina z Marchii, czyli z „małej Toskanii”.

Wino ze sklepu za rogiem czyli Faustino Rivero Ulecia Crianza Rioja 2012

Czy Wam się czasem zdarza, że zaraz mają przyjść niezapowiedziani goście, a w barku jak nigdy żadnego wina pasującego do kolacji? Pewnie nie – czytelnicy blogów winiarskich są na tyle zapobiegliwi, że zawsze mają jakąś butelczynę w zanadrzu. Ale teoretycznie – nie mamy wina i trzeba koniecznie, szybko takie wino kupić? Jeśli byłaby to mąka i jajka, to pewnie w sklepie na rogu, ale wino…?

No tak, a jeśli na rogu jest akurat Żabka, to niby tym bardziej. Bo w końcu ich półka z winami to osobliwa kombinacja win różnych, a szczególnie takich, do których trudno mieć zaufanie. I tu może nam się trafić niespodzianka – za 19,90 (choć czasami również w promocji) dumnie pręży się na półce reprezentant hiszpańskiego regionu Rioja – Faustino Rivero Ulecia Yellow Label Crianza Rioja 2012. Nazwa długa niczym pełne nazwisko dumnego hidalga, ale wino, szczególnie za tę cenę, całkiem smaczne.

Na pewno po otwarciu warto temu winu dać szansę na oddech. Po jakiś 20 minutach wino nieco łagodnieje – w nosie nadal lekko szorstkie, czerwone owoce połączone ze śliwką, ziół i bardzo wyraźnie wyczuwalną nutą beczkowej wanilii. W ustach pełne, zaokrąglone, przyjemne. Intensywne czerwone owoce, ślady przypraw, smak ogólnie świeży, nie przytłumiony beczką. Finisz z nutką pieprzu – długi i ostry. Wino zdecydowane – raczej właśnie do przekąsek (tapas) lub potraw mięsnych z grilla niż serów czy łagodnych sałatek.

Źródło – zakup własny w Żabce (to ten sklep za rogiem).

Jerzy Moskała

IMG_5666

Wino ze sklepu za rogiem czyli Faustino Rivero Ulecia Crianza Rioja 2012